„Z takiej jest rodziny, a na porządnego człowieka wyrósł”, czyli o DDA i skłonności do uzależnień – cz. II

Młodzi dorośli z rodzin z problemem alkoholowym wchodzą w dorosłe życie z bagażem nieco innym niż ich rówieśnicy. Choć w ich „plecakach” najczęściej jest też sporo miłości, to mimo wszystko nierzadko o tym, w jaki sposób układają sobie życie, decydują te negatywne czynniki. „Nie czuj, nie mów, nie ufaj” – wpojone w dzieciństwie, pokutuje w dorosłości. W takich warunkach nietrudno o poszukiwanie ukojenia w alkoholu i innych używkach, po które młodzież i dwudziestolatkowie sięgają coraz bardziej brawurowo. W jakich momentach młodzi dorośli trafiają na terapię i czy pochodzenie z rodziny dysfunkcyjnej ma coś wspólnego z plagą nałogów wśród młodych ludzi – opowiada Anna Prokop, specjalistka psychoterapii uzależnień i współuzależnienia.

Wywiad dostępny również na portalu: Stop Uzależnieniom

Redakcja: „Nie czuj, nie mów, nie ufaj”. To brzmi jak klątwa.

Anna Prokop: Owszem, choć tak naprawdę nią nie jest. To po prostu zawarty w kilku słowach stan psychiczny, w którym dzieci z rodzin z problemem alkoholowym, dysfunkcyjnych nierzadko wkraczają w dorosłe życie.

W takim stanie chyba nie da się zaznać szczęścia? Czy to z powodu emocjonalnego cierpienia osoby przejawiające cechy DDA sięgają po alkohol?

Też, aczkolwiek to nie wyróżnia osób z rodzin z problemem alkoholowym. Każdy, kto sięga po alkohol i czuje ulgę, przykrywa cierpienie, którego źródło może być w dzieciństwie. Nie tylko dzieci z rodzin, gdzie piło się alkohol, zaznają krzywd. Przemoc miewa różne odcienie, a czasem zwykły brak kompetencji rodziców może sprawić, że osobowość dziecka nie wykształci się w zdrowy sposób.

To znaczy?

Jak mantrę powtarza się od wielu lat, że dzieci potrzebują uwagi rodzica, a naprawdę masa dorosłych nie wie w ogóle, co to znaczy. Dobrym przykładem będzie tu choćby dialog z „Dnia świra”, kiedy główny bohater opowiada matce o swoich rozterkach, a ona reaguje poleceniem, by jadł zupę, bo jest ciepła. Ta scena jest przerysowana, ale do bólu prawdziwa. Oczywiście każdemu zdarza się kiwnąć głową mechanicznie, nie słuchając, co się do nas mówi i jeśli to wyjątek, to nic złego z tego nie wyniknie. Jednak, gdy przyzwyczaimy dziecko do tego, że jesteśmy nieobecni duchem, wbijemy je w poczucie bycia niewidzialnym, nieważnym, niesłuchanym, odtrąconym, zacznie się ono jakby rozpływać osobowościowo, a to już stwarza podwaliny pod deficyty, które w dzisiejszym świecie można bardzo łatwo przykryć nałogiem.

Osoby, które wychowują się w rodzinach z problemem alkoholowym często żyją, jak w karcerze. Latami podporządkowują się pod czyjeś oczekiwania, potrzeby, zapominając o swoich i kiedy wybijają się na niepodległość, mogą sięgać po rozwiązania destrukcyjne, bo podejmowanie decyzji zgodnych z ich wartościami będzie za trudne. Nierzadko osoby objawiające syndrom DDA nie wiedzą, jak się poruszać w świecie, nie mają żadnego stelaża, nie wiedzą, jak funkcjonuje dobry związek, czego można oczekiwać od pracodawcy, jak budować relacje, więc wpadają w to, co znają. To oczywiście nie jest reguła.

Osoby, które zrywają się z takiej metaforycznej smyczy mogą być bardzo rozgoryczone, pełne gniewu i żalu. Czy taka chęć odegrania się też może popychać w kierunku autodestrukcji?

Rzeczywiście osobom z rodzin z problemem alkoholowym często towarzyszą wymienione uczucia, jednak chęć odegrania się nie jest tu kluczowa. Te emocje często są bardzo silne, przytłaczające, tłumione latami, wybuchają i przeradzają się w cierpienie, które bardzo trudno ukoić.

Ponadto narkotyki i alkohol dają złudne poczucie własnej wartości, siły, pozwalają zapomnieć. Są bardzo atrakcyjne dla młodych ludzi, którzy wkraczają w szybki świat, w którym nie ma miejsca na słabości, smutki i porażki. Młodzież chce imponować i sama wzoruje się na idolach. Nie mając stelaża wartości, wkracza w taki świat, jak z zawiązanymi oczami.

A zdaje się też, że społeczeństwo skazuje osoby z takich domów na niepowodzenia…

Tak, bardzo często młodzi ludzie słyszą: „nic z ciebie nie będzie” i to z ust rodziców, którzy sami są prawie na dnie. W rodzinach dysfunkcyjnych jest bardzo dużo krytycyzmu i hipokryzji. Rodzic, który pije, może projektować swoje lęki i zdanie o sobie samym na dziecko. To działa jak samospełniająca się przepowiednia, swoiste modelowanie. Nie pomagają również ci, którzy mówią: „obyś nie był taki jak ojciec”. Dziecko wychowuje się i dojrzewa w obsesyjnej wizji widzenia w nim przyszłego alkoholika i często działa ona jak projekt. Młody człowiek jest zarzucany czyimś lękiem i sam zaczyna się bać. Myśli: „ciągle słyszę, że nic mi się nie uda, że jestem do niczego, to już nie mam się co starać, pozostaje mi pić”.

To jest bardzo obciążające, bo takie powtarzanie może wynikać z troski, którą można nawet wyczuć i wówczas komunikat staje się podwójnie toksyczny. Dziecko zawierza tej osobie, słyszy dobre intencje, a jednocześnie otrzymuje przekaz, że do niczego się nie nadaje.

Nawet po latach można się spotkać z takim podejściem: „zobacz, a jednak wyszedł na ludzi”.

Dokładnie. Niby doceniamy, a jednak cały czas traktujemy przedmiotowo i ciągniemy za człowiekiem, który zbudował swoje życie, jego przeszłość, na którą nie miał wpływu. To absurdalne i bardzo krzywdzące. Wmawianie dzieciom swoich czarnych wizji na ich temat zawsze będzie toksyczne, będzie burzyło zaufanie i poczucie własnej wartości. To również rujnuje więzi. Z tego powodu osoby z rodzin z problemem alkoholowym często nie tylko mają żal do rodzica pijącego, ale również do tego, który nie pił. Sam sposób myślenia też z nami pozostaje. Nawet kiedy osoba z rodziny z problemem alkoholowym nie pije, pracuje nad sobą, potem zakłada rodzinę, może powielać to podejście, np. z góry zakładając, że dziecko na pewno coś popsuje, nawywija. To znów jest obsadzanie członków rodziny w konkretnych rolach. Lęk o przyszłość, przed tym, by nie popełnić błędu, też może paraliżować i działać jak wywoływanie wilka z lasu. Ponadto, osoby z syndromem DDA, które zbudowały własne, fajne życie, z którego są dumne, mogą iść do przodu, a jednocześnie wciąż myśleć o tym w kategoriach „byleby nie być jak on”, w domyśle, jak mój pijący rodzic. Wystarczy jakaś analogia, porównanie, bodziec przypominający o przeszłości.

Chęć sięgania po używki to jednak nie zawsze mroczna przeszłość. To też ciekawość, lekkomyślna zabawa, które są wpisane w rozwój i chyba mieszczą się w normie?

Owszem, dlatego tak trudno wyznaczyć granicę, która określałaby bezpieczne terytorium eksperymentowania od terenu zagrożenia uzależnieniem. Ryzyko zawsze jest wieloczynnikowe, niemniej reakcje najbliższych, gdy młody człowiek zaczyna sięgać po alkohol, ma duże znaczenie. W rodzinie, w której nigdy nie było problemu z nałogami, nie ma takiego lęku, jest dystans zaufanie, rozsądek. W przeciwnym wypadku pojawia się kontrolowanie młodego dorosłego, tworzenie nierealnych do egzekwowania zasad, np. nietolerowanie wieczornych wyjść ze znajomymi, obrażanie się i pretensje za zachowania, które nie są alarmujące. To z kolei rodzi bunt i znów poczucie niewoli. Drugim rodzajem skrajnej reakcji najbliższych jest zostawienie młodego dorosłego z jego problemami. Podejście: „jesteś dorosły, powinieneś wiedzieć, co robisz” i oczekiwanie, że on nagle zacznie sobie radzić, jak gdyby nigdy nic. Każdy człowiek, zwłaszcza młody, potrzebuje wsparcia. Jedna osoba, która jest silna, sprawcza, troskliwa i akceptująca może zmienić perspektywę na problem o 180 stopni. W przeciwnym razie pozostają rówieśnicy, którzy bywają równie mocno zagubieni.

Dziękuję za rozmowę.

Część I rozmowy