Lifelong learning – kiedy niekończąca się edukacja jest ucieczką?

Zapewne wielu z Was słyszało o koncepcji lifelong learning /LLL/ (w wolnym tłumaczeniu – nauka przez całe życie). Ciężko powiedzieć czy pewien polski odpowiednik – kształcenie ustawiczne – obejmuje jeszcze zakres znaczeniowy tego pierwszego (na pewno nie brzmi tak ładnie). Dla tych, którzy ewentualnie nie słyszeli – jest to koncepcja nauki, która nie kończy się wraz z opuszczeniem murów szkoły. Duży nacisk kładziony jest na samodoskonalenie, poszukiwanie nowych ścieżek rozwojowych, weryfikację swojej wiedzy i jej aktualizację. Mowa jest o wszechstronnym rozwoju – osobistym, ale także społecznym.

„Informacja jako towar XXI wieku. Nauka jako kolekcjonowanie informacji a nie wiedzy”

Brzmi dobrze. Co jednak się kryje za fasadą tego hasła? Po pierwsze koncepcja siłą rzeczy wywoływana jest w obecnych czasach. Współgra wszakże z modelem społeczeństwa jaki mamy obecnie. Jest to społeczeństwo informacyjne – gdzie każda dodatkowa informacja stanowi potencjalną przewagę (jednak doprowadza to do absurdalnej pogoni za informacją oraz wyrzutowi na rynek informacji byle jakich – byle by były, w tym fake newsów; potencjał informacji ma cenę, nie zaś jej treść). Tak naprawdę lifelong learning częściej pojawia się jako forma apelu, wezwania do nieustannego rozwoju. Zbyt często słyszanego w podprogowych komunikatach ze strony wszelkiego rodzaju specjalistów od samorozwoju czy doskonalenia zawodowego.

Jest pewien problem (a może nawet więcej niż jeden). Koncepcja ta miała swoje oczywiste zalety i słuszność. Jednak przy wielu okazjach zaczęła ograniczać się do hasła marketingu. Wyszło z niej nawoływanie do „ślepego” rozwoju – bez faktycznego planu, przekonania czy chęci. W pewnym sensie wpisała się w obszar presji współczesnego świata. Presji na pogoń za czymś, nie do końca wiadomo za czym.

Co nam daje pogoń za wykształceniem?

Śmiemy twierdzić, że formuła, której reprezentacją jest lifelong learning jest formą ucieczki od problemów. Niekończący się wysiłek na rzecz zdobycia nowych kompetencji i wiedzy – daje poczucie pozostawania w obiegu, wypełniania społecznych oczekiwań i oddalania lęku o własną przyszłość.

Stała się argumentem za poświęcaniem swojego wolnego czasu oraz środków na wszelkiego rodzaju doszkalanie. To jak i inne tego typu hasła – w gruncie rzeczy nie stanowiące niczego konkretnego, zaczęły być wpajane do naszej podświadomości. Ta podświadomość przy kolejnej rozterce co począć ze swoim życiem i emocjami – podpowie nam – iść na kolejne studia, iść na kolejny kurs, wyjechać na kolejne szkolenie. Długo będziemy przekonywać siebie samych o konieczności takich kursów, czy ich przydatności zanim spojrzymy w przód i w tył stwierdzając, że jednak cel, który mieliśmy osiągnąć oddala się mimo to i nie ma nic wspólnego z kolejnymi certyfikatami.

Celem, o którym mowa, jest przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa finansowego, zawodowego i tym samym osobistego. W głębszym wydaniu celem jest także poczucie własnej wartości. Wiele osób przechodzi stosunkowo długą ścieżkę edukacji, po czym dowiaduje się, że to nie wystarczy. Nie popadając w skrajności – w końcu zarówno lekarz jak i nauczyciel czy psycholog powinien się doszkalać przez cały okres pracy zawodowej. Są to jednak zawody specyficzne, a i konkretne szkolenia są w ich przypadku dedykowane i można podjąć się ich świadomie. Przedstawiciele tych zawodów mają ponadto pewien zakres niepodważalnych kompetencji.

Tymczasem są zawody, w których presja na ciągłe zdobywanie nowych kompetencji jest nieustanna i niezwiązana z jakąś szczególną refleksją. Są pracownicy, którzy ciągle muszą mierzyć się z podważaniem ich kompetencji. Lifelong learning jest odpowiedzią na stale zmieniający się świat – jednak na ile jesteśmy w stanie faktycznie dostosować się do zmian – na ile wykorzystuje się nasze obawy. Z punktu widzenia psychologii takie kształtowanie narracji – jakoby wszystko było, aż tak bardzo zmienne i płynne – a nasze zasoby i zdolności niepewne i ulotne – wywołuje lęk. Jest to lęk nieznanego dla nas często pochodzenia. Ten obraz świata jako miejsca całkowicie nieustabilizowanego – jest tylko obrazem przedstawionym nam przez kogoś innego. Nie zastanawiamy się nad tym, przyjmujemy taką narrację jako swoją własną. Zalecamy rozejrzenie się dookoła – i stwierdzenie samemu – czy rzeczywiście nie ma nic trwałego wokół nas? Czy rzeczywiście każdy kto żyje według własnego rytmu, a nie rytmu „zmiany” – przepada?  Jasne, że wokół nas pojawiły się pewne czynniki, które wpływają na dynamikę przemian społecznych, technologicznych itp. Jednak czy prawdą jest, że te zmiany dzieją się same i na nikogo nie zaczekają?

Przejawy FOMO – lęku przed przegapieniem

Często określa się specyficzny rodzaj lęku związanego z udziałem w sieciach społecznościowych – lękiem przed przegapieniem (ang. FOMO – fear of missing out) – nie należy zawężać tej formuły jedynie do faktu korzystania z social mediów. Gdyż lęk ten jest emanacją ogólnego niepokoju współczesnego człowieka. Przegapienie/ominięcie odnosi się do informacji jaka mogłaby umknąć naszej uwadze, a dokładnie ominięciem szansy, utratą potencjału jaki moglibyśmy z niej wydobyć. Być może brzmi to śmiesznie, wynika to z tego, że informacja zastępuje tu bardzo wiele znaczeń. Chodzi przede wszystkim o domniemaną szansę z jakiej nie skorzystamy. Wydarzenie, które nas ominie, okazja, która się nie powtórzy. Powtórzmy jeszcze raz, że nasze społeczeństwo określane jest mianem informacyjnego – informacja, coś pomiędzy bezsensownymi danymi a wartościową wiedzą, jest cenna z punktu widzenia konkurencji i przetrwania. Formułę rywalizacji i przetrwania znieśliśmy do zagadnień ekonomicznych – jednak są to naturalne procesy, które napędzają naszą egzystencję od początku istnienia. W tej chwili realizujemy strategię przetrwania w warunkach i na zasadach rynkowych, w rozwiniętych społecznościach opartych na instytucjach. Nie zmienia to jednak pewnych instynktownych odruchów, jak choćby uciekania się do rywalizacji bądź kooperacji. Tyle tylko, że korzystamy z bardziej wyrafinowanych narzędzi, teorii i systemów.

Wracając do sedna – ucieczka w niekończącą się edukację jest emanacją ogólnego lęku o swój byt i niekoniecznie właściwą metodą na zmierzenie się z nim. Obawa, że brak określonych kompetencji wypchnie nas z rynku bądź skaże na zawodową „tułaczkę” – napędza nas w kierunku podejmowania się kolejnych lekcji, kolejnych szkoleń. Tymczasem samorozwój nie jest poświadczany dyplomami. To także autorefleksja i życie w zgodzie ze sobą.

Dlaczego samorozwój stracił pierwotną funkcję?

Żyjemy w czasach wszechobecnej presji na zdobywanie nowych kompetencji, nowej wiedzy; nabywania nowych umiejętności. Jesteśmy bombardowani ofertami kursów, szkoleń, studiów. Popadamy w wir edukacji – powiedzmy to sobie szczerze – moda da samorozwój stała się argumentem marketingu. Czy wewnętrzny przymus ciągłego kształcenia różni się bardzo od niepohamowanej konsumpcji wszelakich dóbr materialnych? Co skłania nas do wydania kolejnych kilku tysięcy na szkolenie czy studia podyplomowe? Jeszcze nie udało nam się zrealizować wiedzy z poprzednich kursów – już zapisujemy się na kolejne – gdyż te już na pewno „dadzą nam przewagę na rynku pracy”, „zyskamy pewność”, „nowe szanse zawodowe”. Czy niekończąca się edukacja nie jest formą ucieczki? Ucieczki przed zmierzeniem się z realiami, nie tylko rynku pracy. Czy jeśli dotychczasowe wieloletnie studia nie wystarczyły, aby mieć poczucie kompetencji – to kolejne drogie kursy sprawią, że poczujemy tą pewność?

Niestety odbiera się nam w ten sposób przestrzeń na refleksję. Refleksja powstaje w ciszy a nie w szumie informacyjnym. Pozbawiamy się czasu na zmierzenie się z tym co mamy, tu i teraz. Nasze zdolności mogą być bardzo cenne, jednak potrzebują, aby się im przyjrzeć i zdobyć się na ich wykorzystanie. Mamy w sobie wiedzę, przede wszystkim wiedzę o sobie i to ją w pierwszej kolejności powinniśmy wykorzystać – jednak zagłuszamy to co nam mówi, bo zamiast skierować uwagę na siebie kierujemy ją na kolejne informacje z zewnątrz.

Samorozwój kiedyś był uznawany za naturalną potrzebę człowieka. Ile z tego nam zostało? Czy rozwijamy się w tych dziedzinach, które są bliskie naszemu sercu?  Które są zgodne z naszymi możliwościami? Czy samorozwój nie stał się zewnętrznym nakazem? Czy zachowujemy zdrowy krytycyzm w stosunku do otaczającej nas mody na rozwój?

„Ściągamy na siebie i na innych presję nieustannego rozwoju”

Marketing opiera się także a może przede wszystkim na zagłuszaniu naszego naturalnego instynktu na temat tego co jest nam faktycznie potrzebne. Nie sądzicie? Kompulsywne zakupy, ale nie tylko zakupy – to już zbyt wielu  z nas zdemaskowało – presja na podróżowanie, presja na samorozwój, presja na doświadczanie  – i wszystko to musi wiązać się z nabywaniem, czyli de facto kupowaniem. To nadal aktywności, do których zachęca nas wszechobecny marketing. Każdy kto zapoznał się ze współczesnymi technikami marketingu wie, że są one nastawione na sięganie do nieuświadomionych ludzkich zakamarków umysłu.  Nie czujmy się teraz usprawiedliwieni – sami na siebie ściągamy tę presję. Marketing to nasz wynalazek, konsumpcjonizm to negatywny skutek naszych ludzkich gier. To my tworzymy biznes i my tworzymy te chwyty marketingowe, my tworzymy świat, z którego chcemy następnie uciec. I nagle okazuje się, że nie jest to już takie proste. Nagle okazuje się, że nawet uciekając wpadamy w kolejne pułapki współczesnej konsumpcji.

Co istotne, przekazujemy taki obraz rzeczywistości innym. Uwagę należy tutaj szczególnie zwrócić na młodsze pokolenie. Problem przeciążania dzieci dodatkowymi kursami, warsztatami, korepetycjami – był już swego czasu szeroko omawiany. Jest to tego samego rodzaju technika oswajania lęku przed przyszłością. Niektórzy rodzice przenoszą ją na dzieci. Próbują na wszelkie sposoby zapewnić im dobrą przyszłość, większe szanse na rynku pracy. Czy jednak nie zapominają o bardzo ważnym aspekcie teraźniejszości? Czy nie przekazują podprogowo komunikatu o zagrożeniach płynących z otoczenia, o ciągłej rywalizacji na umiejętności, o konieczności wybicia się, wyróżnienia? Warto mieć na uwadze, że tworzymy sobie i innym taki obraz świata, ponosimy za niego wspólną odpowiedzialność, ale tak naprawdę tylko indywidualnie możemy się z nim nie zgodzić.

Psychoterapia może pomóc radzić sobie z niepokojem i lękiem o swoją przyszłość

Widzimy teraz kondycję współczesnego człowieka. Samorozwoju nie da się kupić. Kolejny kurs czy to pisania scenariuszy czy programowania – nie doprowadzi do naszego rozwoju, jeśli będziemy odłączeni od naszego wewnętrznego ja. Kolejnymi kursami będziemy jedynie przykrywać nasze potrzeby a nie je wypełniać.

Psychoterapia niesie możliwość wychwycenia schematu ucieczki. Praca nad samym sobą pomaga znaleźć punkt równowagi jakiego potrzebujemy, aby wieść satysfakcjonujące życie. Może warto się zastanowić czy zamiast na kolejne studia podyplomowe nie lepiej skorzystać z terapii i przyjrzeć się swoim potrzebom.

 

Autor: MK/OCPC